Na znak solidarności z Tybetem działacze praw człowieka zakłócili wczoraj ceremonię zapalenia znicza na greckim Olimpie. A 29 chińskich intelektualistów mieszkających w Chinach zarzuciło władzom "ciężkie błędy" w Tybecie
Liu Qi, szefowi chińskiego komitetu organizacyjnego igrzysk, nie drgnęła powieka, gdy obok niego pojawiło się trzech ludzi z transparentem. Były na nim koła olimpijskie wyglądające jak kajdanki na czarnym tle. Obrońcy Tybetu przerwali kordon tysiąca policjantów, ale natychmiast rzuciła się na nich ochrona i Liu Qi mógł w spokoju kontynuować.Incydent w Olimpii, gdzie odbywały się starożytne igrzyska, trwał moment. Grecka telewizja błyskawicznie odwróciła kamery od mówcy na szerszy plan, a chińska na chwilę przerwała transmisję. Dalej szło już zgodnie ze scenariuszem - w pobliżu ruin świątyni Hery aktorzy w starożytnych szatach zapalili święty ogień za pomocą zwierciadła parabolicznego, którym chwycili promienie słoneczne.
Protest zorganizowali Reporterzy bez Granic - szef organizacji Robert Menard oraz jego koledzy Vincent Brossel i Jean-François Juillard. Wszyscy zostali zatrzymani przez policję.
- Takie akcje będziemy organizować do 8 sierpnia, czyli otwarcia igrzysk - powiedział przez telefon Menard siedzący w komisariacie w greckim Pyrgos.
- Kontynuujemy akcję, którą zaczęliśmy w 2001 r. w sprawie naruszania praw człowieka w Chinach - mówi "Gazecie" działaczka organizacji Fanny Dumont.
Tuż po zapaleniu znicza grupa Tybetańczyków pomalowanych czerwoną farbą symbolizującą krew położyła się na znak protestu na ulicy. Niektórych aresztowała grecka policja.
Tak wyglądał wczoraj początek sztafety z pochodnią olimpijską. Za 140 dni po przemierzeniu 20 krajów i całych Chin na stadionie w Pekinie zapłonie od niej olimpijski ogień.
Ciężkie błędy w Tybecie
Protest działaczy praw człowieka przeciwko tłumieniu przez Pekin buntu okupowanego od 1950 r. Tybetu nie jest odosobniony. Największe wrażenie zrobił jednak sobotni list otwarty 29 chińskich pisarzy, profesorów, prawników, dziennikarzy.
Zarzucają oni władzy "ciężkie błędy" w Tybecie i wskazują na konieczność zmiany polityki narodowościowej. "Potępiamy wszelkie akty przemocy wymierzone w niewinnych ludzi, wzywamy rząd chiński do wstrzymania się od tłumienia przemocą [zamieszek w Tybecie] i apelujemy do narodu tybetańskiego o powstrzymanie się od aktów przemocy" - czytamy liście. Zdaniem autorów ataki propagandy chińskiej na Tybetańczyków i ich duchowego przywódcę Dalajlamę przypominają swą brutalnością propagandę z czasów rewolucji kulturalnej z lat 60. i 70. "Ten język nie pomaga w likwidowaniu napięć i szkodzi wizerunkowi chińskiego rządu" - piszą.
Propozycje sygnatariuszy listu, dla których jest oczywiste, że Tybet musi pozostać w Chinach, są zbieżne z tym, o co prosi Dalajlama: niezależne śledztwo w sprawie przyczyn zajść, zniesienie blokady informacji, która "nie wzbudza zaufania w narodzie chińskim i społeczności międzynarodowej", oraz podjęcie przez Pekin dialogu.
Autorzy listu mieszkają w Chinach. Nie wiedzą, czy poniosą karę za swój czyn.
Bojkot - nie
- Nie! Przyznanie igrzysk olimpijskich Chinom nie było błędem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Igrzyska zmienią Chiny - oświadczył wczoraj szef MKOl Belg Jacques Rogge. Belg, który wcześniej nie chciał się wypowiadać o Tybecie, zmienia front. Mówi, że jest głęboko przejęty i po cichu rozmawia o Tybecie z chińskimi władzami. Ale nie ogłosi bojkotu olimpiady. - To nie zależy ode mnie. Bojkotu nie chcą przywódcy najważniejszych państw.
- Nie! Przyznanie igrzysk olimpijskich Chinom nie było błędem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Igrzyska zmienią Chiny - oświadczył wczoraj szef MKOl Belg Jacques Rogge. Belg, który wcześniej nie chciał się wypowiadać o Tybecie, zmienia front. Mówi, że jest głęboko przejęty i po cichu rozmawia o Tybecie z chińskimi władzami. Ale nie ogłosi bojkotu olimpiady. - To nie zależy ode mnie. Bojkotu nie chcą przywódcy najważniejszych państw.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz